Sporo fotografów mody się ostatnio narobiło. W polskim światku fotograficznym koniunkturę napędzają telewizyjne programy o świecie mody, modelkach i showbiznesie. Kilku polskich fotografów pracuje przy dużych projektach reklamowych międzynarodowych koncernów. Barwne fotografie chudych modelek, okraszone photoshopem, dla mnie są jednakdość wtórne. Oklepane motywy niczym nie zaciekawiają, chociaż fotografia reklamowa stawia coraz większe wymagania. Stawki dla fotografów z górnej półki są coraz wyższe, a pomysły się kończą. Zresztą – rzemieślników nie brakuje, ale mieć to „coś” w oku i umieć to wykorzystać – to właśnie jest sztuka.
W internecie można znaleźć wiele stron fotografów zajmujących się fotografią reklamową na zlecenie. Robią zdjęcia mody, architekturę, żywność, dekoracje… Dosłownie – wszystko. A jak coś jest do wszystkiego… to jest do niczego. Fotograf, który zajmuje się fotografowaniem wyłącznie owoców i warzyw – nie zrobi dobrego zdjęcia modelce. Tak dotąd sądziłam. Ale niedawno odkryłam fotografa mody pracującego dla wszystkich liczących się na świecie pism modowych. www.milesaldridge.com. A trafiłam na niego przez zdjęcia z kalendarza Lavazza z 2010 r. W kalendarzu pomysły bajkowe, ale na jego stronie to już istne szaleństwo.
Feeria barw, różnorodna tematyka i to, co bardzo lubię – symbolika na każdym kroku. U Milesa Aldridge równie apetycznie prezentuje się martwa natura, jak architektura czy modelki w różnych odsłonach. Każdy produkt wygląda na jego zdjęciach jak milion dolarów. Jestem ostatnio również pod dużym urokiem szwedzkiej fotograf mody – Camilli Akrans. Robi zdjęcia w charakterystycznej, delikatnej stylistyce. Pastelowe kolory, kobiecość, eteryczność po prostu urzekają. W obiektywie Camilli Akrans nawet Victoria Bekham wygląda subtelnie. A wracając do kalendarzy ze zdjęciami. Dopracowanie się swojego kalendarza reklamowego, którego emisja jest oczekiwanym wydarzeniem w świecie reklamy i kultury, to sztuka, która udała się nielicznym.
Mam znajomego, który kolekcjonuje kalendarze reklamowe i jak dotąd udało mu się zebrać 5 wydań kalendarza Pirelli i dwie ostatnie edycje kalendarza Lavazzy. Przeglądałam je i muszę powiedzieć, że to małe dzieła sztuki fotograficznej i z pewnością robią lepszą robotę, niż tony ulotek produkowanych przez wiele firm, które nie mają pomysłu na reklamę. Swego czasu szum w sieci zrobił kalendarz polskiego producenta trumien z półnagimi (oczywiście żywymi) laskami.
Każda edycja tego kalendarza ma swoją premierę w internecie, a limitowany nakład drukowany dodatkowo podkręca zainteresowanie. Oczywiście można mówić o złym guście pomysłodawców, oskarżać autorów o czarny humor i nietrafioną kampanię. Nawet jeżeli trumny to nie jest produkt szybkozbywalny i nie pierwszej potrzeby, to nazwa producenta zapadła w pamięć. Więc cel osiągnięty. Jak to się mówi: „Po trupach do celu”.